niedziela, 30 czerwca 2013

Rozdział 11

 
  Witajcie!

Przepraszam za tak długą zwłokę, ale natłok obowiązków przygniótł mnie niemiłosiernie. Mam dla Was nowy rozdział, mam nadzieje, że w miarę udany. Sprawdzony jest tylko pobieżnie, ale obiecuje, że przeczytam go jeszcze parę razy, by wyłapać wszystkie błędy.  Teraz oczy same mi się zamykają. No nie chcą wcale współpracować.

Rozdział jest ze dwie strony krótszy niż zazwyczaj, ale moment w jakim go zamknęłam, wydaje się mi, jak najbardziej odpowiedni.

Za błędy i składnie przepraszam, ale padam ostatnio z nóg. Wstawanie przez dwa tygodnie codziennie mniej więcej wpół do czwartej nad ranem, jest naprawdę wyczerpujące. Nigdy nie gódźcie się na coś takiego!
Dość już mojego ględzenia. Zapraszam do lektury.

Pozdrawiam i życzę miłych snów, Agata.

***

Elwira, Diana i Nataniel wbiegli do akurat zatrzymującego się na przystanku autobusu. Usiedli na wolnych miejscach starając się wyglądać zwyczajnie. Nie wychodziło im to za dobrze. Obawiali się, że wśród ludzi zgromadzonych w pojeździe może znajdować się jedna z Istot. Pasażerowie byli jednak tak samo roztrzęsieni jak i oni. Prawdopodobnie był to autobus, który odjechał z pod lotniska. Elwira postanowiła wziąć się w garść. Rozejrzała się dookoła i zobaczyła tablicę z rozkładem jazdy. Nie mieli szans lecieć już tym samolotem, ba w ogóle z tego lotniska. Spojrzała na brata i dziewczynę. Oboje starali się zapanować nad swoimi zdolnościami. Nataniel ściskał z całych sił swoją głowę, a dziewczyna kuląc się na siedzeniu liczyła od setki w dół, chcąc się uspokoić. Wszyscy byli okurzeni i brudni. Starsze osoby patrzyły na nich z politowaniem. Pewnie domyślały się, że uciekli z lotniska. Nikt ich nie przeganiał, ani nie uciekał od nich. Dostrzegła też parę ludzi, którzy wyglądali podobnie. Jedna z nich miała na rękach dziecko z niewielką raną na głowie. Dziecko obudziło się i zaczęło płakać rzewnie, że boli je główka. Blondynka podeszła do matki. Kobieta spojrzała na nią z lekkim strachem. Zapytała się jednak, czy może pomóc jej dziecku. Elwira szepnęła malcowi do ucha zaklęcie usypiające. Bardzo słabe, aby nie wyrządzić mu krzywdy.
- Udaj się z nim jak najprędzej do szpitala. Niech oczyszczą i zaszyją ranę. Uśpiłam je na jakieś dwie godzinki, ale gdy zechcesz obudzić je szybciej szepnij mu na ucho to słowo. -Zapisała je na kartce wyjętej z torebki. – Jest to hasło niwelujące zaklęcie.
Uśmiechnęła się uprzejmie i odeszła. Diana przyjrzała się Elwirze dokładniej. Dostrzegła kilka niewielkich ran na jej ciele, sińce pod oczami oraz drżenie jej rąk. Starała się je zatuszować zaciskając je w pięści, ale na niewiele się to zdawało. Po tym małym pokazie cała trójka była uważniej obserwowana. Elwira postanowiła wysiąść na kolejnym przystanku. Nie wiedziała gdzie się znajdują, ale musiała jak najszybciej dotrzeć do jakiegoś lotniska.
Na przystanku odczytała nazwę ulicy.
- Powstańców Śląskich – oznajmiła. – Do lotniska kawał drogi. Najbliższy autobus przyjedzie za jakieś trzydzieści minut.
- Kursują rzadko, bo trasa jest dość długa – rzucił Nataniel. – Odchodzić z stąd nie ma co, bo do następnego przystanku nie dojdziemy na czas. Poczekajmy spokojnie i omówmy naszą sytuację.
Elwira spojrzała na niego niepewnie. Co mogła mu powiedzieć? Sporo sam pewnie usłyszał, a nad wieloma sprawami musiała się zastanowić. Trzeba było jednak podjąć jakieś decyzje.

***

- Nie… - wypowiedziała prawie nie słyszalnie. – To nie możliwe. – Osunęła się na podłogę. Łzy spływały jej po policzkach, a ona wciąż wpatrywała się tępo w bransoletkę, nie wierząc w to, co się właśnie działo.
- Co tu się dzieje? Co to dziecko tu robi? – pytał zdezorientowany Dyrektor. Alan wskazał mu rękę Gabrieli. Spod bransoletki, która robiła się coraz bardziej czarna, wypływały strużki krwi. – Z kim jest połączona? – zapytał zdenerwowanym głosem. Miał bardzo złe przeczucia.
- Z pańskim wnukiem – odrzekł drżącym głosem Alan.
Twarz starszego mężczyzny przybrała odcień bieli. Szybko otrząsnął się jednak z tego szoku i pomógł wstać dziewczynie. Podprowadził ją do fotela i kazał usiąść.
- Gabrielo? Gabrielo uspokój się. – jego ton był ciepły i pokrzepiający.
Ona szlochała jednak coraz bardziej. Skuliła się na fotelu i przycisnęła rękę z bransoletką do serca. Ten ból, ten strach miała już ich dość. Nigdy przedtem nie doświadczyła tak silnych, negatywnych emocji. Czuła teraz to, co odczuwał on. Jego ból stał się jej bólem, a jego strach jej strachem. Dodatkowo jej serce rozdzierał przeraźliwy żal, że to drugie serce tak cierpi.  Dlaczego? Co się takiego wydarzyło? Czym sobie na to zasłużył?
- To tak boli! – wyjąkała. – Moje serce. Ono pęka z żalu…
Alan i Dyrektor spojrzeli na nią ze strachem. Starszy mag zaczął sprawdzać, jakie zaklęcia rzucono na ten przedmiot. Wszystko zdawało się być w porządku. Dlaczego więc ona tak cierpi? To nie był zwykł ból. Ona musiała czuć częściowo to samo co Andrew.
- Ściągnijmy jej tą bransoletkę. – Zdecydował Dyrektor.
Uwolnili ją dzięki jakiemuś urokowi. Niewiele jednak z tego pamiętała. Jej myśli wciąż zaprzątały wcześniejsze pytania. Choć bransoletka została zdjęta, ból i żal pozostały. Lżejsze, ale jednak to wciąż one - przypominające o stracie przyjaciela. Może nie znała go długo, ale mimo wszystko czuła, że stał się jej bliższy niż niektórzy, których znała od wielu lat.
- Idź i odpocznij. Jutro nie musisz iść na zajęcia. Gdyby znów coś się działo wiedz, że od razu możesz tu przyjść. – Pocieszał ją Dyrektor.
Na jego twarzy dostrzegła olbrzymie zmęczenie. Wyglądał teraz tak, jakby postarzał się nagle o jakieś dziesięć lat. Przypomniała sobie słowa, jakie wypowiedział do niego Alan: Z pańskim wnukiem. Teraz zrozumiała skąd ta zmiana zachowania. Andrew był wnukiem Dyrektora. Nie wiedziała co poczuł na tę wieść. Postanowiła jak najszybciej wyjść i pozwolić mu pogodzić się z tą myślą w samotności.

***

Seth powoli pakował walizkę. Dookoła leżały porozrzucane szpargały i ubrania: książki, zwoje, magiczne przedmioty, trochę zdjęć i zeszytów z czasów, gdy sam się uczył i próbował tworzyć zaklęcia. W jednym z małych pudełek znajdowały się pamiątki z Akademii. Tam właśnie poznał Andrew. On już był na dość wysokim poziomie, kiedy został jego opiekunem. Sam Dyrektor zlecił mu to zadanie. Oczywiście chciał dla swojego wnuka jak najlepszego opiekuna, ale nie był to jedyny powód. Okazało się, że ma on niezwykły dar. Dar, który on musiał odrzucić na dalszy plan. Dostał od niego bransoletkę przyjaźni. Wtedy mocno go to zaskoczyło. Z biegiem lat przekonał się, że nawet, gdy ich drogi się rozejdą, będzie ona stanowiła dowód ich przyjaźni. Zajrzał do małego, granatowego pudełka. Kiedy je otworzył, jego twarz stała się blada niczym śnieg. Bransoletka, która powinna mieć kremowy odcień, była niemal cała czarna. Ścianki puzderka były wewnątrz lekko opalone i okopcone. W pośpiechu wrzucił do walizki jeszcze parę rzeczy i wybiegł z mieszkania potykając się o stopnie.

Na zewnątrz zaczynało robić się już ciemno. Niebo miało okropnie krwisty odcień. Lecące po nim sterowce, zasłaniały resztki docierających do ziemi promieni od obu słońc. W Foux jednak ruch na uliczkach nie malał nawet wieczorem. Wtedy było nawet bardziej tłoczno niż za dnia.  Po straganach szwendały się mroczne typy. Gdzieniegdzie można było spotkać międzygalaktyczne prostytutki, oferujące spragnionym panom i nie tylko, swoje usługi. Można tu było dostać praktycznie wszystko. Pojawiali się tu nie tylko przestępcy, ale politycy, policjanci, kapłani i zwykli ludzie. Foux było idealnym miejscem dla prywatnych detektywów. Jeśli istniałoby coś takiego, jak wskaźnik ilości szpiegów na jeden metr kwadratowy, to byłby on tu najwyższy w całym wszechświecie. Było to świetne miejsce do szukania informacji. Można było tu spotkać osobę z każdej znanej we wszechświecie cywilizacji. Można także wydostać się stąd w dowolnym czasie, oczywiście za przyzwoitą opłatą. Na Placu Portali wywoływało się drzwi do dowolnego miejsca. Jednak najpierw trzeba było podbić przepustkę, albo posłużyć się Migawką – pozwalała ona na korzystanie z dowolnego przejścia, ale wyłącznie w czasie pracy Placu. Otwarty on będzie jeszcze przez jakieś czterdzieści minut. Mag miał mało czasu.
- W co on się wpakował?! – krzyczał do siebie po drodze na Plac Portali. – Muszę znaleźć się w Akademii jeszcze dziś – sapał biegnąc ile tylko miał sił w nogach.

***

Gabriela szła do pokoju ściskając w ręku bransoletkę. Nie mogła pogodzić się z myślą, że jej opiekun umiera. Zastanawiała się czy jest sam.
- Wcześniejsze zachowanie przedmiotu wskazywało na to, że musiał bardzo cierpieć – stwierdziła. – Jakże chciałabym mu pomóc lub chociaż dodać otuchy.
Usiadła na łóżku i zaczęła rozmyślać. Nie mogła skorzystać z przejść poza Akademią. Nie miała przepustki. Z tych wewnątrz też nie mogła. Niby jakby się potem z tego wytłumaczyła?
Potrzebowała pomocy, ale wciągać kogoś w kłopoty z tego powodu?  Miała pozwolenie od Dyrektora, by nie iść jutro na zajęcia, więc miała sporo czasu.
Musiała pamiętać jednak o tym, że czas na Ziemi płynie wolniej niż tutaj. Jak się jednak stąd wydostać? W głowie zaświtała jej myśl. Dostała od Rena mapę i to przecież niebyle jaką.
- Muszą tu być jakieś niekontrolowane przejścia - myślała na głos. – Inaczej nie dam rady się stąd wydostać. Rozłożyła ją na podłodze i powiedziała na głos o tym, co chciała znaleźć. Na mapie pojawiły się punkciki wskazujące drogę.
- To nie może być tak blisko? – wyszeptała.
Przyjrzała się mapie uważniej. U góry, na brzegu mapy, widniał napis: „Poziom 0”.
Uśmiechnęła się kąśliwie i stwierdziła, że dalszą drogę pozna dopiero, gdy w nią wyruszy. Czyli nie ma wyjścia, pomyślała i wstała. Podniosła mapę i złożyła ją tak, aby widzieć całą trasę. Podeszła do niewielkiej szafy i wyjęła z niej mały, szary plecak. Spakowała tylko bluzę, portfel i wodę. W plecaku miała już maleńką apteczkę. Ten dziwny zwyczaj wyniosła z domu. Jej mama zawsze ją pouczała, że nigdy nie wiadomo, co może cię spotkać, gdy gdzieś się wybierasz. Poza tym wybierała się komuś na ratunek. Przebrała się w wygodniejsze ciuchy, T-shirt i jeansy. Na plecy zarzuciła kurtkę i wyszła, jak najciszej potrafiła, z pokoju. Miejsce, jakie wskazała mapa, było jej znane, dlatego dotarła tam dość szybko. W chwili, w której symbol oznaczający jej postać na mapie, zetknął się z ostatnim wskazywanym punktem, pokazywany przez mapę obraz zupełnie się zmienił. Teraz patrzyła na schemat poziomu -1. Zeszła po schodach i podążała za wskazaniami mapy. Miała tylko nadzieję, że ten magiczny przedmiot, nie wyprowadzi jej na manowce. Nigdy jeszcze nie była w tej części Akademii. Nie dość, że była noc, to korytarze te były słabo oświetlone i bardzo surowe. Na ścianach nie wisiały zdjęcia, trofea czy dyplomy absolwentów. Nie było też obrazów czy innych ozdób nadających cieplejszego klimatu. Po plecach przechodziły jej ciarki. Im dalej się posuwała, tym bardziej miała ochotę zawrócić. Nie znosiła jednak się poddawać. Kiedy coś sobie postanowiła, z całych sił starała się to doprowadzać do końca. Tym razem znowu wylądowała przy schodach, z tą różnicą, że te prowadziły na górę. Napis na mapie zmienił się na „Poziom 0”. Poruszała się szybkim tempem. Kiedy spojrzała się na bransoletkę, oblała ją fala nieprzyjemnego gorąca. Nie miała wiele czasu. Symbole na mapie przestały się właśnie pojawiać. Zatrzymały się przed nieoznaczonym na mapie pomieszczeniem. Serce podeszło Gabrieli do gardła. Z całych sił pragnęła, aby za tymi drzwiami znajdowało się przejście. Nie wiedziała jeszcze jak z niego skorzystać, ale o niczym innym teraz nie marzyła. Pragnęła odnaleźć Andrew. Nie chciała, by cierpiał w samotności. Z tą myślą otworzyła drzwi i przekroczyła próg wchodząc w bezdenną ciemność.

***

Trójka uciekinierów z lotniska czekała cierpliwie na autobus. Nikt do nikogo się nie odzywał. W sumie, co mogli powiedzieć? Każde z nich czuło się podobnie. Żal, strach, niepewność, złość, teraz tylko takie uczucia im towarzyszyły. Nataniel z całych sił starał się opędzać z cudzych emocji. Jego wnętrze aż kipiało od gniewu. Był zmęczony, roztrzęsiony i nie miał pojęcia, co będzie dalej. Cieszył się tylko, że jest noc i prawie nikt nie kręci się po ulicy. Kiedy wreszcie nadjechał autobus, poczuł ogromną ulgę. Może dotrą na lotnisko na czas?
- Co teraz? – spytała Diana.
Autobus, którym jechali był zupełnie pusty. Miarowy warkot silnika sprawiał, że stawali się coraz bardziej senni.

***


Seth niestety spóźnił się na Plac. Wszystko było pozamykane, a wielkie jaszczury pilnowały, by nikt nieproszony nie wdarł się do środka. Chłopak nie przepadał za tymi bestiami, przerażało go ich upodobanie do mięsa i to wszelkiego rodzaju. Nie miał jednak wyjścia i podszedł bliżej bramy. Gady od razu wyczuły obecność gościa. Zaczęły syczeć i pomrukiwać niebezpiecznie. Zaklął siarczyście i uderzył pięścią w bramę.   Brama zadrżała, pręty zabrzęczały, a po chwili rozległy się kroki strażnika. Strażnik z wyciągnięta przed siebie bronią stanął naprzeciw Seth’a.
- Czego tu chcesz! – krzyknął zdenerwowany. Z jego ust wypadły kawałki jedzenia. – Portale są już nieczynne. Przyjdź rano.
- Ja muszę udać się w jedno ważne miejsce – oznajmił nerwowo. – Jaki pech, że to nie Stanley dziś pracuje – pomyślał.
- To nie mój interes. Trzeba było się nie spóźniać – burknął i splunął na ziemie. – Odejdź stąd, bo użyję broni – pogroził machając mu przy tym przed nosem wielkim, lekko przyrdzewiałym karabinem. Starszy strażnik był wielce niezadowolony, że ktoś zakłóca jego spokój.
- I co ja mam zrobić - zastanawiał się Seth. - Muszę go jakoś przekupić.
- Przykro mi, że zakłócam twój spokój – powiedział uprzejmie, robiąc przy tym niewinną minę. – Może będę w stanie ci to jakoś wynagrodzić? – dodał uśmiechając się zachęcająco.
Jego kły błysnęły w świetle reflektorów. Tristanczyk!  - myśl przebiegła po głowie strażnika.
Starszy mężczyzna doskonale wiedział, do jakiej klasy obywateli wszechświata oni należą.
Zielonowłosy dostrzegł grymas chytrości na jego twarzy. Wiedział, że wygrał tę bitwę, ale nie wiedział, ile jeszcze będzie musiał za to zwycięstwo zapłacić.
- Wie pan – zaczął strażnik. – Każdy problem można jakoś rozwiązać – uśmiechnął się okropnie.
Chciwców nie brakuje w całym uniwersum, stwierdził w myślach Seth. Widział wielu bogatych jak i biednych, ogarniętych chęcią zysku. Żaden z nich nie był tak szczęśliwy jak chciał. Choć w tym przypadku, cieszył się, że spotkał jednego z nich. Niecierpliwe zaciskając pięści wysłuchiwał bezwartościowej gadaniny tego człeka.
-… to może dorzuciłby mi się pan do wypłaty, tak w ramach premii za dodatkową usługę?
- Ile? – Wypalił prosto z mostu zniecierpliwiony Tristanczyk.
- Pięćset tysięcy fouxslotów – odpowiedział od razu.
- To przecież majątek! Nie wydaje się panu, że to trochę za dużo?
Seth był zaskoczony ofertą strażnika. Nie spodziewał się, aż takiej kwoty.
- Mogę dać co najwyżej pięć tysięcy – odparł. – Przecież to też bardzo dużo. Tyle co zarabia w trzy miesiące – dodał w myślach.
- To może chociaż ze sto? – Zszedł trochę z ceny.
- Już powiedziałem ile mogę dać. Czy pan myśli, że ja śpię na pieniądzach? – Zaczynał się ponownie wkurzać. – Chce pan te pięć kawałków, czy mam użyć siły?
Strażnik przestraszył się i wpuścił chłopaka. Trzeba było od razu przejść do groźby, pomyślał. Wcisnął mu w łapę pieniądze i podszedł do pierwszego z brzegu portalu. Ponieważ nie wiedział gdzie szukać Andy’ego stwierdził, że najlepiej będzie udać się do S.A.W.M.. Wprowadził adres na niewielkim panelu obok przejścia i włożył swoją kartę. Ręce drżały mu ze zdenerwowania. Jak dawno nie ruszał się z Foux? Jak dawno w ogóle nie wyjeżdżał z Czarnego Rynku!
- Ile to już lat minęło? – zapytał sam siebie. – Z trzy? Może cztery?
Położył swoją dłoń na przejściu i przelał w nie swoją moc. Kiedy przejście się otworzyło, wszedł w ciemność, by po chwili znaleźć si w Akademii.
Strażnik po drugiej stronie był wielce zdziwiony, widząc niezapowiedzianego gościa.
- Co Pan tu …
- Proszę powiadomić Dyrektora McCartney’ a o moim przybyciu. Proszę także, aby ktoś udał się pod ten adres i przywiózł resztę moich rzeczy – powiedział to tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Szybkim krokiem ruszył w stronę Agencji. Wysoki budynek przyłączony był do Akademii od zachodniej strony. Była to mało atrakcyjna okolica, więc nie kręciło się tam zbyt wielu uczniów Akademii. Żadnych ławek, kramów czy dostępu do Internetu. Niby po co mieli by siedzieć po wysokim szaroburym murem? Właśnie to dodatkowo odgradzało i osłaniało S.A.W.M – wysoki, magicznie wzmacniany mur.  Seth wyjął swój identyfikator z kieszeni i przyłożył do niewielkiego, szarego ekranu znajdującego się przy stalowych wrotach. Wyświetlił się na nim napis Podaj pin.  Wpisał długi ciąg cyfr i wyświetliło się kolejne polecenie: Przyłóż mały palec do zaznaczonego obszaru.
- Czy oni oszaleli? – westchnął Seth.
Wykonał polecenie i wrota w końcu się otworzyły.
Pobiegł czym prędzej do pokoju monitorującego aktywność Istot. Wparował z wielkim hukiem do pomieszczenia. Drzwi odbiły się od stojącego przy nich stolika, zrzucając z niego parę notatek. Młodzi magowie spojrzeli na niego z oburzeniem i konsternacją. Zupełnie ich zignorował i podszedł do monitora.  Spojrzał na wyświetloną na nim mapę.
- Warszawa – rzucił tylko.
- Co cię do nas tak nagle sprowadza Paniczu Northempton? – zapytał go Dyrektor, wchodząc do środka przez otwarte na oścież drzwi.
- Co mu się stało? – rzucił bez ogródek.
- Ach… a więc wiesz.
Dyrektor wyglądał na jeszcze starszego niż zawsze. Głos miał słaby, oczy podpuchnięte, a włosy – te, które mu pozostały – rozczochrane.  Starszy mężczyzna podszedł do wolnego krzesła i usiadł ciężko przy tym zdychając. Wokół panowała cisza. Młodzi magowie, którzy w normalnej sytuacji monitorowali, co dzieje się na ziemi, oglądali z zaciekawieniem sytuację, jaka miała tu obecnie miejsce. Spoglądali na siebie nawzajem co chwila, chcąc dowiedzieć się, kim jest tajemniczy młodzieniec.
- No dobrze -  odezwał się w końcu Dyrektor. – Nie wiemy gdzie dokładnie jest oraz czy w ogóle jeszcze żyje – zawiesił w tym miejscu głos. Seth dostrzegł drganie jego rąk. Bardzo musi to wszystko przeżywać, pomyślał.
- Kilka dni temu wyruszył do Warszawy, aby sprowadzić tu dwóch nieszkolonych magów – powiedział Alan. Zerknął na Dyrektora i spuścił wzrok.
Kolejni nieszkoleni magowie, zastanawiał się Seth.
- Parę godzin temu otrzymaliśmy informacje, że jedno z lotnisk w tym właśnie mieście, zostało zaatakowane przez Istoty. Najprawdopodobniej byli tam i oni – dokończył Alan.
Seth spuścił głowę i westchnął ciężko. Wszyscy skierowali wzrok w jego stronę.
- Dobra! – Wyprostował się nagle i szybkim krokiem skierował się do niewielkich, metalowych drzwi. Pchnął je z całych sił, a one odbiły się z hukiem od stojącego za nimi stolika. Spadające z niego notatki zaszeleściły nerwowo. Grupka osób sprawdzająca stan Warszawy i okolic, odwróciła się z przestrachem w stronę drzwi o mało nie spadając z krzeseł.
- Technologia – syknął przechodząc obok nich.
- Kto to w ogóle jest?! – Po pokoju rozeszły się szepty zdziwienia i dezaprobaty
dla intruza. Za zielonowłosym przybyszem wszedł Dyrektor i Alan. Nastała cisza, ale na twarzach pracowników tego działu wciąż pozostawało ogromne zaskoczenie i irytacja. Seth
rozsiadł się na krześle przy monitorach i spojrzał na resztę z rozbawieniem wymieszanym ze zdenerwowaniem. Przez chwilę stukał palcami o bok krzesła, niosło się ono po pomieszczeniu wprawiając pozostałych w rozdrażnienie.
- W porządku. Ustaliliście wreszcie, gdzie przebywa wasz jedyny Biały Mag?
Mężczyźni nie kryjąc zaskoczenia pokręcili głowami.
- A co z tymi nieszkolonymi magami? Wiecie gdzie są?
Ponownie zaprzeczyli.
- Heh – żachnął się złośliwie. – A w ogóle coś wiecie?! Po cholerę tu siedzicie skoro nic nie wnosicie do całej sprawy?
Zaśmiał się, ale nie był to radosny śmiech.
- Przecież to paranoja!
Ktoś zajrzał nieśmiało przez drzwi i kiwną na Alana. Po chwili wrócił z wyrazem ulgi na twarzy. Wszyscy patrzyli na niego ze zniecierpliwieniem. Stanął obok starszego maga i powiedział rozradowanym głosem:
- Żyją! Nieszkoleni magowie i Elwira żyją. Właśnie dotarli do drugiego lotniska i czekają na następny lot do Anglii.
Zebrani odetchnęli z ulgą. Seth uśmiechnął się łagodnie i wstał z krzesła, odwracając się w stronę monitorów. Przez chwilę wyglądał na zamyślonego, ale
kiedy zgiął się mocno w pół i syknął coś niezrozumiale, Dyrektor zaczął się martwić.
- Kurwa! – warknął, zaciskając palce na brzegu panelu. – Po cholerę tam polazła. – Na moment zamarł, ale po chwili wrzasnął na całe gardło i łzy popłynęły mu po policzkach.
W szoku podskoczył do Dyrektora i złapał go za koszulę. Szarpiąc błagał, by przyprowadził jakiegoś maga czasu. Stary McCartney, przyglądał się temu amokowi w spokoju. Wiedział, że Seth, jako Tristanczyk, szybko odzyska spokój i równowagę.
- Co się stało? – zapytał, gdy zwolnił uścisk.
- Gabriela nie żyje – wydukał, pochylając głowę i tłumiąc łzy.

13 komentarzy:

  1. Gabi nie żyje?! O_o
    ...
    To żeś mnie zaskoczyła... Tak czy inaczej, rozdział rzeczywiście taki krótki, nim się obejrzałam a tu Seth duka, że Gabi is death. >_<
    Mam nadzieję iż w kolejnym rozdziale wyjaśnisz dokładnie co się stało.
    Co do błędów... Błędów względnie nie widziałam, ot co. Poza tym współczuje wstawania o tak nieludzkiej porze. O czwartej to ja nieraz chodzę dopiero spać. Szczególnie wtedy kiedy mam wenę na pisanie. ^_^
    No nic, chylę czoło, rozdział jedenasty zaiste mnie zaciekawił, dlatego też z niecierpliwością czekam na kolejną część. :)

    Pozdrawiam,
    Blacky

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aj! Życzę również udanych wakacji. ^_^

      Usuń
    2. Oj! Jak się ciesze, że jednak się podobał. Oczywiście, że wyjaśnię i mam nadzieje, że również, ponownie zaskoczę.
      Co do śmierci Gabrieli, no cóż, ktoś w końcu musiał zginąć, przecież nie może być tak pięknie XD. Mam nadzieje, że uda mi się dodać rozdział szybciej niż poprzednio.
      Dziękuję i również życzę udanych wakacji.
      Pozdrawiam, Agata.

      Usuń
  2. Dopiero zaczęłam czytać Twojego bloga i jest świetny! Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Miło mi to słyszeć ;) Mam nadzieje, że reszta nie rozczaruje. ;)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. W końcu do Ciebie dotarłam :D
    Kobito zaskakujesz ;) Andrew nie żyje, Gabi. Wszystkich pozabijasz :D Mam nadzieję, że to wyjaśnisz, bo ja nie przeżyję ich prawdziwej śmierci.
    Ta skryte przejście odkryte przez Gabrielę, to jej załamanie, czucie bólu razem z Andrew. Te bransoletki naprawdę mają moc (chociaż reszta mówi, że ie powinna odczuwać tego co on, więc jest coś jeszcze i wiem raczej co ;)). Podejrzewam kim ona jest ale nikomu nie powiem :D Zdradzę jak sprawa się wyjaśni ;)
    Andrew jest wnukiem dyrektora? Kolejny zaskok, chyba że zapomniałam, że już o tym pisałaś, bo nie pamiętam byś to zdradzała ;)
    Kurde nie wiem co dalej pisać. Chyba tylko tyle, że czekam na kolejny rozdział, bo urwałaś w dobrym momencie, naprawdę. Wszyscy oszaleją z ciekawości ;)
    Ja jestem w trakcie pisanie swojego rozdziału, więc się szykuj powoli moja beto ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe! Ci nie powiem teraz:p Nie no wszystkich nie, a przynajmniej nie wszystkich na raz XD. Wyjaśnię co i jak, i to przy najbliższej okazji. Na razie cierpię na chroniczny brak czasu. Nie wiesz może jak się to leczy? Ciesze się, że scena z bransoletka się podobała.
      Co do wnuka, to wspominałam o tym w rozdziale o przybyciu Gabi i Andy'ego do Akademii. :D Ale to było dawno...
      Jak napiszesz to wysyłaj:D

      A Co do tego czy żyje, to tak, ale nie jestem w stanie nic odpisac :p


      Pozdrawiam i zabieram sie za Twój rozdział. :D

      Usuń
  5. Jeżeli masz ochotę przeczytać co w Twoim utworze najlepsze, dowiedzieć się jak przedstawiają się Twoi bohaterowie i historia dla czytelnika i jeżeli chcesz uzyskać obszerną ocenę Twojej historii serdecznie zapraszam na: http://krytycznie-czytane.blogspot.com/

    Pozdrawiam,
    Alżbeta

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj, jestem z ocenialni Niebieskim piórem. Czy miałabyś coś przeciwko, abym to ja oceniła Twój blog?

    Proszę o odpowiedź pod najnowszym postem na ocenialni.

    Pozdrawiam. :)

    niebieskim-piorem.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Ty się w Martina bawić próbujesz, czy jak? o.O Tylko nie zabijaj ich wszystkich tak od razu! xD
    Ale cieszę się, że akcja w końcu nabrała tępa~ Co prawda poprzednie rozdziały wcale się nie ślimaczyły, ciągle coś się działo, ale w końcu wkraczasz na główną linię fabularną, co się chwali~
    Co prawda, po raz pierwszy lekko się zgubiłam w twoim opowiadaniu... Pod koniec nie orientowałam się, kto co robi, jednak równie dobrze mogłam się po prostu za mało skupiać.
    Btw. gdzie kolejny rozdział?! XD Piszże go szybciej, bo ja się teraz będę zastanawiać ile wlezie, co wykombinowałaś, zamiast zająć się pisanie własnych rzecz xD
    Pozdrawiam, i dużo weny życzę ^.^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, a nawet jeśli, to chyba na złe mi to, by nie wyszło XD. Nie pozabijam, nie martw się, chyba nie :P. Teraz troszkę postaram się przyspieszyć. Pod koniec można było się pogubić, bo sporo postaci się kręciło, ale chyba nie było tak najgorzej.
      Kolejny rozdział się pisze. Brak mi trochę czasu by się na nim porządnie skupić, a będą się tam działy bardzo ważne rzeczy. Dlatego nie spieszę się by się nie pogubić i jakiejś gafy nie strzelić :D
      Dzięki, wena się przyda :)
      Pozdrawiam Cieplutko!

      Usuń
  8. Przybywam z oceny-opowiadan. Nadal jesteś zainteresowana oceną? Pytam, bo nic się nie pojawiło od 30 czerwca, a informacji, że prosisz o ocenę pomimo przeterminowania, nie otrzymałam.
    Jeśli możesz, o odpowiedź prosiłabym na stronie ocenialni.

    Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej, zgodnie z Twoją prośbą, informuję, że jesteś u mnie na pierwszym miejscu w kolejce.

    W związku z tym oraz przeterminowaniem Twojego bloga, proszę Cię w przeciągu tygodnia o informację, czy nadal jesteś zainteresowana oceną. W przeciwnym razie będę zmuszona wystawić odmowę.

    Pozdrawiam.

    niebieskim-piorem.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy